Mój mąż zawsze dawał mi wieczorem czerwoną herbatę — dopóki nie odkryłam, że to nie herbata.

Pierwszego wieczoru, kiedy mój mąż zaproponował mi czerwoną herbatę, pomyślałam, że to po prostu symbol miłości, dyskretny sposób, w jaki chce mi pokazać, że mu na mnie zależy.

Nigdy bym nie pomyślał, że w tej herbatce o północy może być coś dziwnego.

Na początku nie zadawałam żadnych pytań. Każdego wieczoru przynosił mi ją, gorącą i delikatnie parującą w tym samym kubku.

„Wypij to, moja miłości” – powiedział cicho, uśmiechając się.

I za każdym razem, gdy to piłem, było prawie bez smaku.

Ale wkrótce zacząłem zauważać coś dziwnego.

Każdego wieczoru, zanim zaparzył herbatę, wychodził na chwilę na zewnątrz. Potem wracał, szedł prosto do kuchni i wracał z tą samą filiżanką.

Ale nigdy nie widziałem, żeby tam pił.

Pewnego wieczoru, po tym jak mi podał, zapytałem go: „A twoja? Nigdy nie widziałem, żebyś pił tę herbatę”.

Uśmiechnął się. „Już swoje miałem. To dla ciebie”.

Chciałam odpowiedzieć, ale on pochylił się, pocałował mnie w czoło i wyszeptał: „Kocham cię”.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. „Ja też”.

Ale tej nocy nie miałem ochoty pić.

Zauważył to. Jego wyraz twarzy uległ zmianie, niemal się zaniepokoił.

On się trochę śmiał, drażnił mnie, a ja… nadal piłem.

Mijały dni. Ta sama rutyna. Ta sama filiżanka. Ta sama herbata.

I każdego wieczoru wychodził pierwszy.

W końcu postanowiłem dowiedzieć się, co za tym wszystkim stoi.

ciąg dalszy na następnej stronie